Spory głaz narzutowy leży sobie w lesie niedaleko Lemierzyc. Mimo wykutej na nim inskrypcji: „Myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili” miejscowi mówią o nim Moritzstein – kamień Maurycego von Nassau. Nazwano go tak na cześć joannickiego baliwa ze Słońska, który nie poskąpił środków na remont zniszczonej przez pożar lemierzyckiej świątyni.
Jedenastometrowy (w obwodzie) głaz obrósł legendą opowiadającą o tym, jakoby Johann Maurycy von Nassau tak spieszył Lemierzycom z pomocą, że podkowa jego konia odbiła się na powierzchni kamienia. Wystarczy ten ślad odnaleźć (mnie się nie udało) - dotknięcie zapewnia szczęście na dłuższy czas. W rzeczywistości delegacja mieszkańców odwiedziła ciężko chorego baliwa w słońskim zamku, i to krótko przed jego śmiercią, pozwólmy jednak legendzie żyć własnym życiem.
W czasach niezwykłej popularności kanclerza Bismarcka głaz przemianowano na Bismarckstein. Kiedy w lutym 1945 roku, w ślad za II Armią WP, pojawili się tu pierwsi osadnicy wojskowi, w ramach oswajania nowego terytorium postanowiono zaopatrzyć głaz w inskrypcję z chwytliwym hasłem. To właśnie wtedy wymyślono słynne „Myśmy tu nie przyszli, myśmy tu wrócili”, dodając jedynie pod spodem „Lemierzyce 1945”. Śmiało chyba można stwierdzić, że jest to - jeśli nie pierwszy - to przynajmniej jeden z pierwszych polskich pomników osadniczych.
Aby dotrzeć do głazu, należy – jadąc w kierunku Słońska – zjechać z obwodnicy Lemierzyc do samej miejscowości, przejechać ją całą i po minięciu tablicy oznaczającej koniec wsi, po ok. 300 m, skręcić w leśną drogę. Od późnej jesieni do wiosny kamień jest dość dobrze widoczny z szosy.