Willa znajdująca się w Pyrach przy nie mającej chyba końca ulicy Puławskiej pod numerem 418 zawsze mnie intrygowała. Ma dosyć ciekawą historię.
Zaprojektowana została w 1896 roku przez Władysława Marconiego prawdopodobnie dla rodziny Branickich, inne źródła zaś mówią, że na zlecenie Jana Fruzińskiego nazywanego królem warszawskiej czekolady. Projekt zrealizowany został w 1896 roku. Przewinęło się przez tyle lat kilku właścicieli tego obiektu. Niewiele brakowało aby już tej willi nie było. Wiadomo czasy PRL-u.... Ówcześni właściciele- Staniszewscy ledwie wybronili obiekt przed przymusową rozbiórką ale się udało. Nie było wówczas jeszcze tej charakterystycznej baszty i kilku innych elementów które powstały podczas przebudowy pod koniec lat 50.XX wieku.
Założyciel restauracji nazwę musiał wybrać taką co to nie mogła się z niczym kojarzyć.Wybrano więc nazwę ot taką prostą "Baszta" - pasującą do obiektu,a tak naprawdę chodziło o oddział Baszta AK walczący w Powstaniu na Mokotowie. Nawet gdyby ktoś coś...to nie przeszkadzało to jednak w konsumpcji nawet premierowi Cyrankiewiczowi i innym luminarzom tamtych czasów. Staropolska kuchnia przyciągała, a przyjęcia urządzała tu ambasada amerykańska dla swoich gości m.in. dla pierwszego człowieka na Księżycu Neila Armstronga, czy gwiazdy Hollywood Jane Fondy. Wspaniała dziczyzna i własne wyroby w menu zachwycały podniebienia krajowych jak i zagranicznych gości. I tak przez równe pół wieku najstarsza ursynowska restauracja obrosła legendą nie tylko kulinarną.... Podobno ubecy wiozący na przesłuchanie zatrzymanego Jacka Kuronia wpadli tu na obiad zakrapiany w towarzystwie aresztanta.
Czas mijał...lokal zaczął podupadać i całe mnóstwo nowo otwartych lokali bliżej centrum zrobiło swoje. I tak "Baszta" w 2009 roku prowadzona przez braci Staniszewskich, potomków założyciela zamknęła swoje podwoje. Został po niej tylko szyld.. Trzeba przyznać, że knajpka ta wpisywała się na dobre złotymi zgłoskami w wielką księgę gastronomii. Był czas, że była to jedna z najmodniejszych i najchętniej odwiedzanych restauracji w Warszawie, a rezerwacja miejsca graniczyła z cudem. Szkoda tylko, że spadkobiercy właścicieli nie potrafią się dogadać i obiekt stoi pusty i niszczeje. A szkoda, bo to przecież historia nie tylko Ursynowa, a całej powojennej warszawskiej gastronomii...