Wjeżdżając do Olsztyna drogą nr 51 od strony Warszawy i Gdańska, pierwszy widok, jaki ujrzymy po minięciu tablicy informującej, że jesteśmy już w mieście, to Kortowo. Jest to osiedle leżące na obrzeżach, ale głównie jest to teren Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego.
Jadąc wspomnianą drogą w kierunku centrum i mijając zabudowania uniwersyteckie, możemy odnieść wrażenie, że jesteśmy w jakiejś dziwnej pętli czasowej. Najpierw napotykamy nowoczesne budynki uczelniane i laboratoria, po paruset metrach widzimy już nieco starsze budynki rektoratów i sal wykładowych, aby na samym końcu granicy Kortowa ujrzeć zabudowę sięgającą XIX w.
Pierwsza uczelnia powstała w 1950 r. jako Wyższa Szkoła Rolnicza, przemianowana w 1969 na Akademię Rolniczo-Techniczną. W 1999 r. wskutek połączenia akademii i dwóch innych szkół wyższych powstał wspomniany uniwersytet skupiający około dwudziestu wydziałów.
Kortowo to również największy w Polsce kampus studencki, a jego położenie, wśród licznej zieleni i nad brzegiem malowniczego Jeziora Kortowskiego, daje mu prawo do miana jednego z najpiękniejszych. To miejsce słynie również z hucznie obchodzonych Juwenaliów, zwanych „Kortowiadą”. Jednak nie zawsze tak było, Kortowo nie było zawsze barwnym miasteczkiem młodości.
Pierwsze informacje dotyczące tego terenu sięgają 1886 r., wtedy to daleko od centrum Olsztyna wśród pól i pastwisk wybudowany został Zakład dla Umysłowo Chorych. Była to największa placówka tego typu w Prusach Wschodnich, nowoczesna jak na tamte czasy, z dobrze rozwiniętym węzłem sanitarnym, posiadała nawet swój wielowyznaniowy cmentarz. Niestety, już wówczas był to bardziej przytułek dla umysłowo chorych niż obiekt o charakterze medycznym. Rodziny oddawały tutaj swoich kłopotliwych krewnych, pozbywając się - w ich mniemaniu - wstydu i problemów. Zakład bardzo szybko stał się obiektem zamkniętym, a sprzyjała temu znaczna odległość od miasta. Nie ma potwierdzonych świadectw, ale prawdopodobnie już na początku XX w. rozpoczęto eksperymenty na pacjentach.
Z chwilą wybuchu II wojny światowej cały obiekt przemianowano na szpital wojskowy dla żołnierzy niemieckich. Decyzja ta, jak łatwo się domyślić, miała tragiczne skutki dla pacjentów. Aby zwolnić miejsce dla rannych żołnierzy, w piwnicach budynków z czerwonej cegły zagazowano lub rozstrzelano ok. 1000 osób. Na tych, których oszczędzono, prowadzono najróżniejsze eksperymenty, używając trucizn i elektrowstrząsów. Taki stan rzeczy trwał aż do stycznia 1945 r. Olsztyn wyzwolony został 21 stycznia. Oblicza się, że w tym czasie w kortowskim szpitalu mogło przebywać ponad 500 rannych żołnierzy, jak również kilkaset innych osób: pracownicy, lekarze i ich personel, uchodźcy i dość spora grupa pacjentów szpitala psychiatrycznego.
Noc z 21 na 22 stycznia określa się jako czarną kartę w historii Olsztyna. Wkraczający do Kortowa żołnierze radzieccy najpierw podpalili miotaczami wszystkie budynki wraz z osobami tam przebywającymi, a później mordowali, używając broni palnej i bagnetów. Nieliczne osoby, które przeżyły tę rzeź, wspominają o wielu aktach gwałtu i bestialstwa.
W pobliskich willach przy obecnej ul. Warszawskiej nr 107 i 111 po kilku dniach od tych wydarzeń znaleziono powieszone zwłoki personelu medycznego i rozstrzelanego dyrektora zakładu wraz z żoną. Nieznana jest niestety całkowita liczba osób, które straciły życie, ale przypuszcza się, że mogło to być grubo powyżej pięciuset. Tragedii dopełnia fakt, że zwłoki pomordowanych długo leżały niepogrzebane, dopiero po upływie tygodnia złożono je w zbiorowych mogiłach na terenie cmentarza i w wielu innych punktach na całym terenie. Miejsce pochówku również jest nieznane.
Cała ta historia ujrzała światło dzienne dopiero na początku lat 50. Rozpoczęto wówczas rozbudowę budynków szpitalnych, przeznaczając je na uczelnię. Wtedy to pierwszy raz znaleziono zbiorowe mogiły. Panująca wtenczas sytuacja polityczna obarczyła za ten mord wojska niemieckie; prawdziwych faktów nie można było ujawnić jeszcze przez wiele lat. Ekshumacje trwały przez lata 50. i 60. Zwłoki spoczęły na nieistniejącym już cmentarzu ewangelickim i sąsiednim cmentarzu św. Józefa. Łatwo się domyślić, że były to bezimienne mogiły.
Dziś miejsce to tętni życiem. W dawnych budynkach z czerwonej cegły są sale wykładowe, pracownie lub mieszkania dla wykładowców. Tylko wymowny pomnik w kształcie starego nagrobnego krzyża, postawiony na miejscu dawnego cmentarza, jest niemą pamiątką tamtych wydarzeń.